poniedziałek, 22 grudnia 2014

Upadek Piastów i selerowa nadzieja

Okres przedświąteczny nastraja ludzi dość specyficznie. Najczęściej biegają, sprzątają i nie wiedzieć czemu miotają się w natłoku zajęć w sposób, który ich kompletnie wyczerpuje... I Wigilię witają zmęczeni i wymęczeni. Tak jest i nie ma na to sposobu (no chyba że wyjazd na zorganizowane wczasy). Są jednak także sztuczki, które swoimi korzeniami sięgają bardzo głęboko... Kuchnia i medycyna ludowa!
Zapraszam Was na selerową sałatkę, ale taką, że nawet Ci, którzy selera nienawidzą szczerze, mogą ją polubić i nabrać do tego wspaniałego warzywa ogromnej sympatii. Inspiracja sałatką powstała pierwotnie również dzięki Panu Robertowi Makłowiczowi i Jego  "C.i K. kuchni".

Seler w kryształach - fot: Iga R.
Potrzebujemy:
250 g selera, 
125 g majonezu, 
szklanka jogurtu, 
2 łyżki octu winnego, 
łyżeczka miodu, 
2 jabłka, 
strąk świeżej zielonej papryki, 
strąk czerwonej papryki konserwowej, 
łyżka posiekanej natki pietruszki (bez tez daje radę), 
sól, biały pieprz (jestem uzależniony od świeżo mielonego pieprzu kolorowego)
Seler obieramy, myjemy i kroimy w kostkę (według smakoszy, grubość powinna byc dość względna - idealne są sześciany o boku 5-7 mm).
Dusimy około 10 minut w niewielkiej ilości osolonej wody, odcedzamy i studzimy.
Sos powstaje przez pomieszanie majonezu, jogurtu, octu i miodu (pamiętajcie jak miód zgęstniej - włożyć słoik do ciepłej wody). Jabłka obieramy, kroimy w kostkę i natychmiast wkładamy do sosu w salaterce. Papryki czyścimy z nasion; zieloną kroimy w cienkie, poprzeczne paski, a czerwoną - w kostkę i razem z przestudzonym selerem pakujemy do sosu.Doprawiamy solą i pieprzem. Później przydałoby się wstawić na parę godzin do lodówki, ale nie zawsze się to udaje...
Tak przyrządzona sałatka dodaje energii i wspomaga ponoć siły męskie. 

-- informacje nie do końca potwierdzone -- 

Ciekawostka historyczna: nie wiem, czy pamiętacie, ale ostatnim Piastem na tronie Polskim był Kazimierz III Wielki. Niestety, nie doczekał się on męskiego potomka, który odziedziczył by po nim tron królestwa. A szkoda... Istnieje legenda, że Kazimierz padł ofiarą klątwy selerowej... Bowiem nie jadał on ponoć selera w ogóle! I za jego przyczyną, pierwotnie nazywane królewskim selerem insygnium władzy nazwano "jabłkiem"!
Cóż stało się jak się stało. Ponoć Jagiełło jadał selera co najmniej raz dziennie.
Kazimierz III Wielki (z Wikipedii) w prawej dłoni widoczny królewski seler.



.

niedziela, 14 grudnia 2014

Brązowy gulasz Pana Zbyszka Chrząszcza


Spotkała mnie ogromnie miła niespodzianka, Pan Zbyszek Chrząszcz, osoba, która znalazła czas na spojrzenie łaskawym okiem na wpis o czeskim knedelu, podzielił się ze mną przepisem na gulasz, który przyrządził "kluchowi" do towarzystwa. Mam nadzieję, że nie pogniewa się, gdy puszczę go dalej w obieg. Panie Zbyszku - bardzo dziękuję. Ale dość mojego gadania, oddajmy głos Autorowi*: 

Brązowy gulasz:

Kawałki wołowiny 60 - 70 dkg (tzw. drobnej, niedocenianej bo poprzerastanej tłuszczem, ale wyśmienitej w duszeniu) obsmażam krótko na bardzo gorącym tłuszczu (tylko oliwa z oliwek gwarantuje brak posmaku spalenizny).
Przekładam do garnka i na tym samym tłuszczu smaży się chwilę cebula, która również wędruje do garnka. Dodaję sól, dużo świeżo zmielonego zielonego pieprzu, kilka ziaren jałowca, ziele angielskie i liść laurowy. Zalewam bulionem i dodaję dwie, trzy kromki pokrojonego w kostkę chleba.
Czas duszenia ok. godziny. Jedynym zagęszczaczem jest chleb, który zdąży się dokładnie rozpuścić.

- - - 
Ja na pewno spróbuję. Mam nadzieję, że i Wy również. SMACZNEGO!


* - słowo "AUTOR" jest w tym wypadku wieloznaczne, bowiem w ostatnich tygodniach Pan Zbyszek wydał swoją debiutancką powieść "TWORZYWO". https://www.facebook.com/tworzywo

sobota, 13 grudnia 2014

Słowo na niedzielę: GULASZ... szegedyński

I znowu R. Makłowicz... Niezbędny i niezastąpiony. 
Pewnie nie uwierzycie, kiedy powiem Wam, że wiele lat temu, podczas jednego z pierwszych polowań, na 
Łopatka... w oczekiwaniu na cebulę, jabłka czekają na seler.
które zabierał mnie dziadek, napotkaliśmy na zboczach Alp zwierzę wyglądające wypisz wymaluj jak jeleń wapiti, tylko sporo mniejszy. Wielkości muflona. Skąd jednak takie miniaturowe wapiti w Alpach? Nikt nie wiedział... Pech jednak chciał, że jednego z Dziadkowych przyjaciół zawiódł wzrok, ale nie zawiodła trenowana od wczesnych lat młodzieńczych celność. Zwierzak legł więc od pierwszej kuli... Rozpaliliśmy na biwaku ognisko i próbowaliśmy upiec mięso nad ogniem,. Pierwotny wyjazd i pierwotne obyczaje. Niestety, mięso nie bardzo chciało współpracować... Rozpadało się i spadało z zaostrzonych patyków. Wreszcie jeden z pomocników wpadł na pomysł ugotowania mięsa w kociołku. Było to dopuszczalnie dzikie dla większości solidnie już zakropionych starszych panów. Mięso udało się znakomicie. Nie wiedzieć jednak czemu w potrawie nader skromnie urozmaiconej przyprawami, wyraźnie dało się wyczuć nutę papryki, strukturę kiszonej kapusty, czy wreszcie zaparzonej śmietany (?) Jadłem razem z innymi aż uszy mi się trzęsły... Na próby zadania jakiegokolwiek pytania bezwzględnie mnie uciszano. Dopiero nazajutrz rano, gdy okazało się, że wiele do zabrania z owego jelenia(?) zostało, Dziadek nachylił się ku mnie i wyszeptał do ucha: To był jeleń szegedyński. Zwierzę najjaśniejszego pana.

Oficjalny przepis na gulasz szegedyński to: 
l kg wieprzowej łopatki,
800 g kiszonej kapusty, 2 średnie cebule, szklanka śmietany, łyżka mąki, ząbek czosnku, 2 łyżeczki kminku (radzę sobie bez niego, pewna pisarka, z którą jadam obiady, nie toleruje kminku!), 2 łyżeczki słodkiej papryki w proszku, sól, cukier

W kamiennym kręgu... tego, garnku znaczy.
Cebulę obieramy, siekamy i smażymy na smalcu. Dodajemy pokrojone w kostkę mięso mięso, lekko je obrumieniamy, następnie zalewamy całość wodą (ćwierć szklanki), dodajemy paprykę, drobno poszatkowany lub przeciśnięty czosnek i solimy. Dusimy pod pokrywką  na małym ogniu około 40 minut. Dodajemy posiekaną i odciśniętą kapustę i dusimy na małym ogniu, od czasu do czasu mieszając. Gdy kapusta jest już miękka, powoli wlewamy pól szklanki śmietany wymieszanej z mąką. Gulasz świetnie rozumie się z wiszącym niżej kluchem (knedlem czeskim).

-- informacje nie do końca potwierdzone -- 

Ciekawostka historyczna: Istnieje kilka teorii mówiących o powstaniu ww. potrawy. Ja osobiście skłaniam się ku tej najprostszej - wojennej. Ponoć podczas austriackiej kampanii Napoleona zmasowany nawał ognia dział potrafił namieszać solidnie w nawet ostatnich austriackich szeregach.  I stało się to, co musiało: kilka pocisków trafiło w tabor kuchenny. Woły i pędzone świnie zostały wręcz poszarpane przez szrapnele! Wybuchy pocisków trafiły resztkami jednej świnki w wóz wiozący beczki kiszonej kapusty. wybuchł pożar, szczęściem nie wszystko się spaliło. Rano ciury wygrzebały mocna ugotowane resztki... Okazały się wyśmienite! Przywódca owej ciżby, ten który poprosił na ucztę najbliższego oficera nazywał się własnie Szeged i od niego wzięła się właśnie nazwa potrawy. Ponoć nawet, kiedy sztab armii austriackiej, który siłą rzeczy został uraczony owym zjawiskiem kulinarnym, najadł się do syta, a nawet nieco bardziej, darowano bandzie Szegeda bandycki rabunek pola walki. Ponoć rozważano uszlachcenie Szegeda. Niestety dla niego, pełne brzuchy Austriaków nie przyniosły im szczęścia nazajutrz podczas bitwy pod Austerlitz. Cały sztab zaspał. Napoleon wygrał bez wątpienia, a Kutuzow (którego nie zaproszono na ucztę, bo ponoć strasznie cuchnął koniem) musiał uciekać, gdzie raki zimują.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Knedel czeski - kontrowersyjna przyjemność...

Kilka lat temu, zupełnie przypadkiem, choć na dominującej fali zdrowego żywienia i zmiany nawyków, trafiłem na makaron razowy. Bardzo mi smakował... No dobra, trochę mi smakował, ale rodzina powiedziała mu stanowcze: Nie! Knedel czeski nie ma wiele wspólnego z owym makaronem...
Przepis na klucha, bo tak pieszczotliwie nazwaliśmy owo cudo, oparty jest na przepisie z książki Pana Roberta Makłowicza "CK kuchnia" z 1995 r.

Knedle z bułką

Knedel na zastawie wygląda dobrze.. foto: Iga R.
2 czerstwe bułeczki, 25 g masła, 400 g mąki, jajko, szklanka wody sodowej, szczypta proszku do pieczenia, sól

  1. Bułeczki, a w moim przypadku połowa bagietki, obrałem  ze skórki. Później, pokrojona w kostkę, bułka trafiła na patelnię. Rumiana, oczekiwała na powstanie ciasta... ktore zaczynamy od przesiania mąki do np. miski! Później już z górki i w dowolnej kolejności: woda sodowa,  roztrzepane jajko, szczypta proszku do pieczenia i płaska łyżeczka soli. 
  2. Mieszamy drewnianą łyżką, aż otrzymamy w miarę gęste ciasto - powinno ono odchodzić od łyżki - moje nie chciało. I teraz nadchodzi czas grzanek - zrumienione wsypujemy do ciasta i jeszcze raz mieszamy. 
  3. Ciasto oprószamy lekko mąką, nakrywamy ściereczką i zostawiamy na 30 minut. 
  4. Zbliżając się do finału, formujemy z lepiącego się do palców ciasta grubawy wałek, najlepiej nie dłuższy niż średnica przygotowanego jak największego garnka. Topimy klucha we wrzątku.
  5. Knedel gotujemy na małym ogniu 30-35 minut (w połowie gotowania delikatnie przewracamy go drewnianą łyżką), wyjmujemy z wody, i kroimy w plastry. I już możemy jeść, ja preferuję jednak odsmażenie plastrów na maśle. 
Idealny dodatek do gulaszu szegedyńskiego, o którym już za dni parę.

No i co z tym? Struktura interesująca, po odsmażeniu - smaczny, warto spróbować. Podczas produkcji sam zrobiłem sobie wodę sodową(!) Przygoda! Uwaga! Koniecznie posólcie wodę do gotowania, w przepisie tego nie było, ale trzeba (choć to może oczywiste). I znacznie lepiej smakuje wystudzony i odsmażony.
A wykonanie? Cóż, nie mam wiele wspólnego z przyrządzaniem potraw mącznych. Jakoś drażni mnie glutowate lepienie się ciasta do ręki. Tu spróbowałem i nie żałuję. Kluch, który po wyciągnięciu z wody przypomina ogromnego kosmicznego robala (albo może samego Obcego w formie przejściowej) nie stwarza wielu problemów nawet osobie nieobeznanej z wyrabianiem ciasta. Jest w miarę posłuszny i układny. Zapewne to zasługa dobrze dobranych ilości składników. Dzięki Panie Robercie!

KONTROWERSJE: spodziewałem się czegoś innego w kategorii smaku...
-- informacje nie do końca potwierdzone -- 

Ciekawostka historyczna: ponoć pierwsze sukcesy militarne czescy zwolennicy Husa zawdzięczają właśnie owym knedlom. Niezjedzone i podstarzałe świetnie sprawdzały się jako pociski do katapult, a wojownicy obłożeni zbroją z knedli byli bezpieczni przez dalekimi strzałami z broni palnej i kuszy.

piątek, 5 grudnia 2014

Z łaski Jego Cesarskiej Wysokości...

Franciszek Józef I (z Wikipedii)
Kiedy w listopadzie 1916 r. w Schönbrunn umierał Franciszek Józef, ostatni prawdziwie wielki monarcha Europy, pośród chmur zacieniających jego oblicze z pewnością jedna dotyczyła kwestii kluczowej dla życia mieszkańców całego imperium. 
"Furda cesarstwo, furda wojna, ważni są ludzie! Monarchia idzie na dno, ale przynajmniej z honorem." I właśnie to, troska o prosty (i ten nie do końca prosty lud też) była mu wielkim ciężarem... Wszak po mojej śmierci rozpadnie się monarchia, a co wtedy? Wtedy kuchnie wszystkich krajów zjednoczonych w imperium Habsburgów znowu pójdą swoimi ścieżkami, koniec z kuchennym eklektyzmem, kto ze Słowian będzie pamiętał madziarski gulasz! Który Polak zrobi czeski knedel, a... - to były ostanie myśli Najjaśniejszego Pana. Z ostatnim oddechem zdołał jeszcze zawołać: "Gott mit Uns! On nadejdzie z Północy! Człowiek o wielkim sercu, pamiętajcie, on ocali monarchię..." Coś jeszcze wydostało się z ust Cesarza, nikt nie był do końca pewien, czy nie chodziło o imię tego Zbawcy kuchni wielkich Austro-Węgier... Nikt też po śmierci Cesarza nie był w stanie stwierdzić, że w ustach Najjaśniejszego Pana imię tego człowieka nie brzmiało Robert.

W najbliższym czasie spotkamy się z knedlem...
i nieważne jak to brzmi.